niedziela, 30 lipca 2017

1 WRZEŚNIA


1 września, Nowy Orlean

 
Zegarek wskazywał godzinę piątą. Sukces. Już dawno nie spałam ponad sześć godzin. Może powrót do domu był dobrym posunięciem?
 Przy łóżku stał maleńki stolik nocny, na którym swoje miejsce zagrzała żółta słoneczna lampka oraz ramka ze zdjęciem. Dotknęłam szkła, rozczulona czarno-białą fotografią. Przedstawiała ciemnoskórego nastolatka z burzą kręconych włosów i szerokim uśmiechem, który kradł serca rówieśnic. Dajan... jak ja za nim tęskniłam...i nadal tęsknię. Jeszcze jakiś czas temu nie byłam w stanie spojrzeć na jego podobiznę, by moje oczy nie zaszły łzami. Minęły jednak trzy miesiące. Ten etap mam już za sobą. Chyba.
 Do rozpoczęcia roku w nowej szkole miałam jeszcze bardzo dużo czasu. Nie było szans, żebym ponownie zasnęła, więc ruszyłam w stronę łazienki. Usiadłam na desce od sedesu, odkręciłam kurki z wodą. Czekałam aż wanna napełni się przyzwoitą ilością gorącej cieczy. Pospiesznie zrzuciłam z siebie ubrania, a długie brązowe pukle zamknęłąm w koku. Siedzenie w gorącej wodzie było bardzo przyjemne i relaksujące. Było również idealną chwilą na podsumowanie minionego czasu zaczynając od pytania: co robię w Nowym Orleanie, a kończąc na: co to dla mnie oznacza? 
 Przez ostatnie dwa lata uczęszczałam do szkoły muzycznej w Atlancie. Z racji odległości, mieszkałąm w internacie. Czemu moja rodzina nie postanowiła się przeprowadzić? Odpowiedź jest prosta. Moi rodzice kochali Nowy Orlean, swoje prace i drugą córkę, która w wieku piętnastu lat poznała tu starszego o trzy lata chłopaka. O dziwo, są ze sobą do dzisiaj. Leo i jego młodszy brat Lysander to jedyne osoby, które w tym mieście znam. Szkoła zajmowało mi cały wolny czas, nawet w wakacje. Do domu wracałąm wyłącznie na święta, a i wtedy nie rozstawałam się z muzyką, ani Dajanem. Aż do teraz. 
 Piętnaście minut później byłam świeża i zrelaksowana, mimo krótkiej kąpieli. Nie wiedziałam co mam robić aż do śniadania, więc chwyciłam książkę. Jednakże nei było dane nacieszyć mi się lekturą. Kilka stron później do moich drzwi zapukała moja siostra, Rozalia. Nie kwapiłą się, by poczekać na odpowiedź. Zamiast tego, po krótkim zakomunikowaniu swojej obecności wparowała do mojego królestwa. 
-Grace! Jest siódma trzydzieści!- złapała się za głowę. W jej głosie słychaćbyło lekką nutę przerażenia.
-Wiem, mam zegarek- odparłam, nie wiedząc o co jej chodzi.
-O dziesiątej mamy rozpoczęcie! Nie zdążę się porządnie przygotować! Musisz mi pomóc.
-Ja? Dlaczego?
-Nie gadaj, tylko chodź!- podeszła do mnie i chwyciła za nadgarstek. Nie czekając na mój ruch, pociągnęła, co zaowocowało ogromnym siniakiem na lewym udzie- tak, zleciałam z łóżka. Ten dzień zapowiada się fascynująco...

 Szkoła nie wyróżniała się niczym szczególnym. Była dwupiętrowa...biała... sala gimnastyczna mieściła się w budynku obok. Szkoła o aburdalnej nazwie- Słodki Amoris- posiadała również ogród prowadzony przez uczniów. Z tego co opowiadała Roza, jest tu wiele różnych klubów. Klub ogrodników, fotograficzny, plastyczny, filmowy, muzyczny i masa innych. Jest także grupa koszykarska. To liceum wydaje się być bardzo...zajmujące. Kiedy uczniowie mają czas na te rzekome imprezy, skoro większość dnia spędzają właśnie tutaj?
-Grace, zaraz się zacznie inauguracja! Chodź szybciej!- pędem puściła się przed dziedziniec. Tylko po to, żeby zając dobre miejsca na zapewne wypełnionej po brzegi sali gimnastycznej. Nie interesowała mnie przemowa dyrektorki ani rozchichotane grupki przyjaciół, więc ruszyłam w przeciwną stronę. 
Korzystając z okazji, że szkoła jest pusta, poostanowiłam trochę pozwiedzać. 
 Ruszyłam liliowym korytarzem, wzdłóz którego były poustawiane purpurowe szafki. Okej...jednak ten budynek błnieco ''inny''. Nie widziałam w swoim życiu zbyt wielu szkół, ale jestem pewna, że publiczna instytucja edukacyjna nie dba wyjątkowo mocno o wygląd miejsca, w którym zdobywa się ponoć wiedzę. 
 Kawałek dalej mieściła się klatka schodowa. Mały kwadracik, z którego można było dotrzeć na stołówkę lub do  biblioteki, ewentualnie ruszyć schodami piętro wyżej. Mojej uwadze nie umknęły jednak mojej uwadze drzwi, które był ciemniejsze i mniejsze niż pozostałe w budynku.  Skoro znajdowałam sięna parterze, to niżej  muści mieścić się piwnica. Bez zastanowienia chwyciłam za klamkę. Drzwi były otwarte. Odnalazłam włącznik światła, znajdujący się nad poręczą przy shcodach prowadzących w dół. Miałam rację. 
 Piwnica była duża. Bardzo duża. Można by powiedzieć, że rozmariów dobrego pubu. Nie była nawet zagracona. Po prostu pusta. Jedyne, co wprowadzało do pomieszczeinia dreszczyk grozy, to gdzieniegdzie zdarte warstwy białej farby, spod której wyzierała rudość cegieł. Mimo to, miało to swój klimat. Miejsce mnie urzekło, więc postanowiłam chwilę w nim zostać. Przynajmniej dopóki nie usłsyzę nad sobą rumoru spowodowanego przez drepczących uczniów. 
 Usiadłam, oparłam się o ścianę. Nie zastanawiąjąc się długo, wyjęłam skręta z kieszeni spodni, odpaliłam. Zaciągnęłam się mocniej niż powinnam, gdyż od razu poczułam, że marihuanna drazni mi gardło. Zatrzymałam na krótką chwilę dym w płucach, po czym wypuściłam go nosem. Od razu było mie lepiej. Nie ociągałam się kolejnym buchem. Było mi tak błogo.
 Przez pewien czas odpoczywało mi się dobrze, gdy nagle usłyszałam dźwięk odpalanej zapalniczki. Automaycznie otworzyłam oczy i zaczęłam się rozglądać dookoła. Na przeciwko mnie siedział chłopak, nonszalancko opierając się o ścianę pokrytą pajęczynami. Nie speszyła go moja nagła reakcja. Cały czas się we mnie wpatrywał, nie zapominając przy tym o odpalonym papierosie. Na jego twarz wpełzł zadziorny uśmiech. Nieznajomy spawiał wrażenie... nawet nie wiem jakie. Moja pierwsza myśl była taka, że jest gejem, sądząc po jego nienaturalnie czerwonej czuprynie. 
 Nie przerywając naszej relacji oko-oko, wzięłam dużego buha. 
-Od kiedy to w szkole mozna palić trawę?- zagadnął nieznajomy.
-Mama nie nauczyła Cię, żeby nie rozmawiać z obcymi?- odruchowo odburknęłam. Mam w tym bardzo dużą wprawę. Stety lub niestety.
-Kastiel- chłopak przeszedł na klęczkach dzielącą nas odległość, żeby podać mi rekę. Ujęłam jego dłoń i potrząsnęłam. Zaciągnęłam się ostatni raz, po czym zgasiłam blanta. Wstałam z ziemi i się otrzepałam.
-Muszę lecieć- zostawiłam kolejnego nowo poznanego osobnika, zapewne z niemałym zdumieniem. Coś czuję, że gdybyśmy spotkali się w innym życiu, moglibyśmy zostać przyjaciółmi.



___________________________________

Aloha! Razem z blogiem powracamy do świata żywych i zarazem do nowego początku! Miłego czytania :) 

1 komentarz:

  1. No nieźle... fajnie się zapowiada i chyba zostanę na stałe :)
    Życzę dużo weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń